,, Miłość to nie
radość. To coś gorszego od gówna jeśli w nie wdepniesz przynajmniej da się to
naprawić, złamane serca natomiast możesz tylko zakleić ale nigdy nie będzie
trwałe i wyleczone, piętno odciśnięte przez cholerną miłość zostanie na
zawsze.’’ – Jenifer Sanchez ( mama Lilian)
Wstać zmuszona zostałam o godzinie dziewiątej. Zmuszona
przez kogo? Przez tego małego potwora Emily. Annie wybierając pokój zapomniała
o bardzo istotnym fakcie. Mianowicie swojej siostrzyczce. Chociaż wiem że to
wszystko prze ze mnie, że ja zawiniłam. Też bym tak postąpiła na jej miejscu w
końcu ona nie spotyka się z Harrym i nie zachowują się jak przyjaciele.
Pomijając już to że nawet jej o nim nie wspominałam. A więc co robić, co robić?
Pytałam sama siebie stukając nerwowo palcami
o brzeg czerwonej walizki. No nic trzeba będzie ja przeprosić.
-Emily chodź tutaj, epicka chwila trzeba to uwiecznić-
krzyczę do małej.
-Co znowu? Co takiego zrobiłaś??- mówi znudzona.
-Jeszcze nie zrobiłam, dopiero mam taki zamiar. Chcę
przeprosić twoją siostrę.
-Naprawdę posuniesz się do takiego czynu. Jestem pod
wrażeniem. Ja nigdy bym takiego czegoś nie zrobiła.- roześmiała się perliście.
-Moja krew- przybiłam z nią piątkę po czym wcisnęłam do jej chudziutkiej rączki
aparat.
-Może byś się chociaż uśmiechnęła. Bo wyglądasz jakby zaraz
cię rozstrzelać mieli.
-Ok, ok. Tylko
przestań już gderać- uśmiechnęłam się szczerze do obiektywu. Przyznam bez
bicia, że naprawdę polubiłam młodszą siostrę z klanu Davisów.
-Trzymaj za mnie kciuki-rzuciłam po czym wyszłam na ciemny i zimny korytarz. Momentalnie poczułam pojawiająca się gęsia skórkę. No tak nie ma się co dziwić w końcu mam na sobie tylko czarne spodenki ledwo zakrywające tyłek i czerwoną letnią bluzeczkę na ramiączka. Pocieszam się tym że zaraz znajdę się w cieplutkim pokoju Annie.
-Trzymaj za mnie kciuki-rzuciłam po czym wyszłam na ciemny i zimny korytarz. Momentalnie poczułam pojawiająca się gęsia skórkę. No tak nie ma się co dziwić w końcu mam na sobie tylko czarne spodenki ledwo zakrywające tyłek i czerwoną letnią bluzeczkę na ramiączka. Pocieszam się tym że zaraz znajdę się w cieplutkim pokoju Annie.
Łapię za klamkę ostatni raz zmawiam modlitwę aby mi się
udało ją udobruchać. Po czym wpadam jak burza oczywiście bez pukania. I wiecie
co zastaję. Co? Nie no nie uwierzycie? Serio losie? Tak sobie pogrywać? Na
łóżku zastałam pieprzących się w najlepsze Annie i Harry’ego. Jedyne do czego
byłam zdolna to powiedzieć głośne- O KURWA…- Na co natychmiastowo dostałam
odpowiedź-Wyłaź stąd LIL- ja jednak stałam jak sparaliżowana - No już
wyłaź!- otrząsnęłam się z amoku i wybiegłam z pokoju jak najszybciej było mnie
stać. Czułam się okropnie. Poszłam ją przeprosić. Naprawdę nie chciałam żeby
było jej przykro. I co dostałam w zamian. Piękny widoczek po prostu cudowny.
Gdyby to był ktoś inny podeszłabym do tego z humorem, ale to do jasnej cholery
był ON, ON. Czemu na każdym kroku go spotykam. Pytania na które nigdy nie
dostanę pierdolonej odpowiedzi. Oczy przysłaniała mi mgła. Pieprzona mgła.
Tylko po chwili zorientowałam się że to nie żadna zasrana mgła tylko łzy. Łzy
bezsilności. Musisz wziąć się w garść. Przestań płakać. Uznaj to za kolejną
lekcję od życia. Nigdy więcej się nie łam nie przepraszaj, tylko na tym
tracisz. A przede wszystkim nigdy się nie zakochaj. Nigdy więcej już nie
popełnię tego błędu. Już nigdy nikomu nie oddam serca. Nie zrobię tego. Nie
chcę cierpieć po raz kolejny. Nie chce patrzeć jak los ponownie szydzi sobie ze
mnie, jak najpierw wypełnia moje serce miłością, a później najzwyczajniej w
świecie je rozbija, kruszy pozbawia życia. Ale taki jest już pierdolony świat.
Nie wiem ile jeszcze lekcji musze zaczerpnąć żeby w końcu się tego nauczyć.
Chyba już żadnych teraz po prostu wbiję sobie to do głowy. Pierdolony los nigdy
nie jest dla nas łaskawy i po główce nas nigdy nie pogłaszcze. Tak to
zdecydowanie stanie się moim nowym mottem życiowym. Biegnę tak nadal zalewając
się łzami gdy nagle czuję że wpadam na bliżej nie określonego osobnika.
-Przepraszam, naprawdę nie chciałam.-mówię po czym wpadam do swojego pokoju, z którego
Emi na szczęście się ulotniła. Nie chciałabym żeby widziała mnie w takim
stanie, w końcu to jeszcze dziecko. Nie wiele myśląc założyłam na siebie
pierwsze lepsze ubrania które rzuciły mi się w ręce, po czym wyszłam z hotelu
kierując się do Tesco stojącego tuż za rogiem. Po wejściu do sklepu za cel
obrałam sobie dział alkoholowy. Sięgnęłam ręką po Jack’a Danielsa przekonując
samą siebie że uda mi się wyjść
zwycięsko z butelką, a nie z pustymi rękami. Pewnym siebie krokiem
podeszłam do kasy i przywołałam na usta uwodzicielski uśmiech, który miał zapewnić
mi przepustkę do krainy wiecznej radości.
-16 funtów poproszę- powiedział monotonnym pełnym zmęczenia
głosem kasjer. Wcisnęłam mu kasę do ręki po czym w szybkim tempie skierowałam
się do wyjścia. Lilian jesteś boska.
*
Nachodzące na siebie myśli ‘za gówniane życie’, ‘za
niesprawiedliwy los’, za ‘ wszystkie smutki świata’, a nawet ‘za pieprzonego
Stylesa’. Moje toasty doprowadziły do wypicia całej butelki mocnego trunku.
Chyba naprawdę padło mi na mózg, ale mam przeogromną ochotę, aby zadzwonić do Zayna.
Jak myślę tak robię. Już po chwili szukam rozdygotanymi od zimna rękami numeru
do Malika w książce telefonicznej. Dwie kończyny trzęsą się nie miłosiernie co
tylko utrudnia mi zadanie. Jednak po dłuższej chwili udaje mi się osiągnąć to
co zamierzyłam. Po trzech sygnałach słyszę zachrypnięty głos czarnowłosego
chłopaka.
-Nie wiem kim jesteś ale mam ochotę cię zabić- chyba dopiero
co wstał, no cóż mówi się trudno.
-Bardzo chętnie przystanę na tą propozycję, życie jest do
dupy więc wyświadczysz mi tylko przysługę- zaśmiałam się słysząc własny bełkot.
-Lilly? Boże, jesteś zalana w trzy dupy. Powiedz gdzie
jesteś?- powiedział już opanowanym tonem.
-Tower Bridge. A co chcesz dołączyć? Jak by co to weź coś ze
sobą bo mój Jack Daniels się niestety skończył.- zrobiłam smutną minkę.
-Cholera. Nie ruszaj się nigdzie i czekaj na mnie zaraz
będę- rozłączył się pozostawiając mnie samą sobie.
*.
-Lilian co ty z siebie zrobiłaś?- zapytał troskliwie gładząc
mnie po włosach. Nieoczekiwanie wybuchłam rzewnym płaczem,
słabość pierwszy krok, aby się stoczyć, potem niespodziewanie schodzisz po
kolejnych stopniach aż w końcu dosięgniesz dna, z którego już się nie
wydostaniesz. Dlatego nigdy nie lubię okazywać uczuć, nauczyłam radzić sobie z
problemami w samotności. Jednak teraz miałam gdzieś moje durne zasady. Po
prostu wtuliłam się w niego mocno, kurczowo zaciskając dłonie na jego t-shircie.-
Cii… Już jestem przy tobie… Nic złego się nie stanie- uspokajał mnie łagodnym
tonem. Ja natomiast zajęłam się moczeniem jego koszulki łzami. Nie obchodziło
mnie że stanę się wyrzutkiem, że nie będę już niczego warta. Potrzebowałam
pocieszania tak bardzo, tak bardzo potrzebowałam rozmowy, potrzebowałam
zrozumienia akceptacji. I już naprawdę nie obchodziło mnie to iż złamałam z 500
punktów kodeksu który panował w naszej rodzinie od lat. Nie było mi szkoda
niczego ani nikogo. Tak jak oni mną pomiatali tak ja pomiatam nimi. Moralne
przemyślenia doprowadziły mnie do drgawek, dreszczy trzęsłam się przeraźliwie.
Poprawka to wspomnienia o mojej rodzinie doprowadziły mnie do takiego stanu.
Rodzina raczej powinnam powiedzieć egoistyczni tyrani. Tylko babcia moja
kochana babcia to dla niej nadal oddycham, dla niej żyję. Mój nagły napad
zupełnie inaczej został zinterpretowany przez mulata. Myślał że to chłodne
powietrze tak na mnie działa. Och gdyby to było takie proste.
-Jesteś przemarznięta,
chodź ze mną do samochodu, proszę cię skarbie- nie ruszałam się z
miejsca, tylko tępo wpatrywałam się w przydrożną latarnie. Malik subtelnym
ruchem otarł łzy z moich policzków, poczym delikatnie uniósł mnie układając na
swoich rękach. W normalnej sytuacji bym zaprotestowała jednak teraz nie miałam
na to wystarczająco sił. Siedząc już na przednim fotelu auta, rozmyślałam nad
tym aby to skończyć, skończyć marne życie. Jednak nad głową ciążyła mi
obietnica złożona babci, której słowa ułożyły mnie do snu.
*
Ocknęłam się w nieswoim łóżku, w nieswoim pokoju. Podniosłam
się gwałtownie, jednak szybko przekonałam się że nie był to najlepszy pomysł. Przeraźliwy
ból głowy obezwładnił moje kończyny do tego stopnia że nie byłam zdolna
samodzielnie się poruszać. Z ratunkiem przybyła mi ściana znajdującą się tuż za
moimi plecami, zapewniła mi bezpieczne osuniecie się na jasno brązowe panele.
Bliski kontakt z chłodną nawierzchnią, pozwolił ochłonąć. Masując skronie
próbowałam skupić się na otoczeniu. Dwuosobowe łóżko, czarne biurko, kilka plakatów Nirvany, i Guns’n’ Roses.
Jednak tym co przykuło moją uwagę były zdjęcia, mnóstwo zdjęć: Pięciu
przyjaciół stojących na scenie, piękne widoki z egzotycznych wypraw i to jedno
szczególne górujące nad wszystkimi innymi: Chłopak czule obejmujący dziewczynę
która szczerzy się do aparatu. Wytężyłam wzrok i wtedy to zobaczyłam Annie i
Zayn para mająca przyszłość czy nie? Mdłości zawroty głowy czerń, tylko czerń
nie mająca końca.
*
Nieprzyjemne drgawki, zimno, zimno przerażające zimno. Rozsądzający
czaszkę ból, nudności. Zaraz zwymiotuję, czułam się jakby ktoś słyszał moje
myśli, ponieważ w moich rękach znajdowało się coś na kształt miski co chyba
było miską. Jednak ciężkie ołowiane powieki nie dały mi możliwości tego
sprawdzić. Biję się z własnymi myślami, szarpię się macham rękami. Wraz z
głośnym hukiem trące ostatki swoich sił i padam na ziemię. Znów czuję to zimno
które przenika do moich kości, ale już chyba nic nie poradzę na to że umieram.
Mam tylko nadzieję że to raj na mnie czeka. Z taka właśnie myślą ponownie
zapadłam w nieskończoną ciemność.
*
Wewnętrzna walka. Determinacja, złość, cierpienie. I w końcu
ubłagane zwycięstwo. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam pochylającego się nade mną
chłopaka z wykrzywionymi ze strachu wargami. Chciałam zapewnić go że wszystko
ze mną w porządku, jednak głos uwiązł mi w gardle, nie mogłam wydobyć z siebie
jakiegokolwiek dźwięku. Złapałam się za szyję, próbując złapać oddech. Woda
potrzebuję wody. Już po chwilę poczułam przed chwilą wspominaną ciecz w ustach.
Czyżby Malik naprawdę czytał w myślach?
*
-No wiec szłam ją przeprosić. Jak zwykle nieogarnięta
wpadłam bez pukania do jej pokoju i…i…- nie mogłam mu tego powiedzieć.
-No wyduś to wreszcie z siebie. Nie chce wyjść na dupka ale
zaczynasz już piaty raz.- nie dałam tego po sobie poznać, ale te słowa mnie
zraniły. Jeśli tak bardzo chce to usłyszeć…- I zastałam tam pieprzących się
Annie i Harry’ego.- spojrzałam na niego wystraszona. Spodziewałam się
wszystkiego wybuchu złości, płaczu, przeklinania, walenia w co popadnie, ale na
pewno nie tego. Malik siedział spokojnie nie odzywając się i tak najzwyczajniej
w świecie objął mnie ramieniem. Na końcu języka miałam słowa pocieszania,
jednak nie było mi dane ich wypowiedzieć ponieważ drzwi otworzyły się z hukiem
uderzając w ścianę. Do pokoju jak burza wpadła Anastazja- Cześć- przywitała się
jednak jej wzrok błądził gdzieś w okolicach mojego ramienia- Em, Lilly możemy
pogadać?- Zrzuciłam z siebie rękę Zayna mając zamiar wysłuchać Annie. Jednak
mulat okazał się być szybszy, z prędkością światła podszedł do dziewczyny i
zaczął na nią wrzeszczeć. Nadal nie czułam się zbyt dobrze, nadmiar złego głowa
zaczęła o sobie przypominać. Zakryłam więc twarz rękami nie chcąc na to
patrzeć, ani tego słyszeć- Zayn błagam cię przestań, Proszę- krzyczałam ile sił
w płucach. Mój spokój szlag jasny trafił. Na nowo zalałam się łzami, jednak ten
nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wolał zając się przyozdabianiem twarzy
Stylesowi. No i stało się jak widać teraz przyszła kolej na Annie. Dziewczyna
zemdlała.
*
-Zayn słowo daję jeśli stąd zaraz nie wyjdziemy to jeszcze i
ja jemu dołożę.- powiedziałam mu na ucho wyładowując złość na jego biednej
dłoni.
-Ale…Ale ja nie mogę- już nawet nie próbował ukryć łez które
zbierały się w kącikach jego oczu.
-No chyba nie będziesz teraz płakał. Nie dasz tej cholernej
satysfakcji Stylesowi. Wyjdziesz stąd z uśmiechem na twarzy, rozumiesz?-
rozkazywałam tym razem w dobrej wierze.- No już ruszaj dupe, na zbawienie
czekasz?- szturchnęłam go zniecierpliwiona.
Chłopak wstał posłał mi jeden z tych swoich promiennych
uśmiechów i ruszył do drzwi. Jednak krzyki Anastazji złamały go i zmusiły do
biegu. Ja zachowując spokój i powagę, pewnie stawiając kroki doszłam do granicy
dzielącej królestwo tego idioty, a przedpokój. Już miałam wychodzić, kiedy to
zamaszyście odwróciłam się w stronę miziającej się pary.
-Wiesz co Styles , facet powinien mieć chuja a nie nim
być-wielki królewicz na te słowa raczył odkleić się od dziewczyny, a nawet
wlepił we mnie te swoje przerażająco zielone gały, jakby oczekiwał że jeszcze
coś powiem, wyjaśnię. Ja jednak po raz ostatni zmroziłam go spojrzeniem i
wyszłam unosząc do góry głowę.
*
Weszłam do pokoju Zayna, nadal wkurzona na Stylesa. Już
nawet mi się płakać odechciało teraz czułam tylko złość. Dupek, pieprzony
dupek, już nawet nie chodziło o mnie tylko o czarnowłosego. Przecież on tak
bardzo ją kochał, a ten pożal się boże gwiazdor wszystko niszczy. Żądza
rozwalenia czegoś wraz z patrzeniem na łzy Malika się nasilała. Gdy byłam już u
kresu wytrzymałości w końcu wybąkałam coś w stronę pokrzywdzonego- Za dosłownie
2 minuty służę ramieniem ale teraz muszę coś załatwić.- i szybko wybiegłam. Za
cel obrałam sobie pokój tego gnojka, jednak niespodziewanie wpadłam na niego w korytarzu. Jak dla mnie lepiej,
więcej świadków. - No i co się tak szczerzysz idioto.- wysyczałam- Zaraz tego
gorzko pożałujesz- zamachnęłam się i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Aż
mnie dłoń rozbolała ale nie chcąc tracić honoru nawet nie śmiałam o tym
wspomnieć.- Zawsze o czymś zapominam.- zaśmiałam się mu prosto w twarz i wróciłam
do mojego przyjaciela, który opierał się o framugę i uśmiechał z dumą. Jak gdyby
nigdy nic kulturalnie przybiłam sobie z nim piąteczkę, na oczach tego frajera.
Już w nieco lepszych humorach przekroczyliśmy wrota z napisem Malik paradise.
*
- Słuchaj jeśli naprawdę jesteście z Malikiem szczęśliwi...
to ja nie będę miała nic na przeciw, zaufaj mi.- matko o czym ona gada.
Nawdychała się czegoś czy jak? Ja i Zayn
boże zlituj się. Tak mnie zszokowała, że nawet nie zdołałam wydusić z siebie przeczącej
odpowiedzi.
*
Jazda taksówką przebiegła bez żadnych zakłóceń. Każdy był
pogrążony w swoich myślach i chyba każdej z nas to odpowiadało. Piosenka która
rozbrzmiewała w moich słuchawkach zabrała mnie w podróż do przeszłości, do
konkretnego wspomnienia, bardzo kruchego wspomnienia.
Położyłam ręce na
brzuchu, jeszcze nie było nawet widać że zaszłam w ciążę a oni już chcą mi
ciebie odebrać. Oni chcą cię zabić. Przepraszam skarbie, kocham cię tak bardzo,
nienawidzę ich, nienawidzę siebie. Mogłam uciec, mogłam, ale tego nie zrobiłam
i teraz nie ma już odwrotu. Tak bardzo chcę cię zatrzymać, mieć ciebie przy
sobie. Chcę usłyszeć bicie twego małego serduszka, chcę złapać cię za rączkę.
Ale dla tych tyranów nic nie jest ważne. Obchodzi ich tylko reputacja. I dlatego
musze się z tobą pożegnać. Mamusia cię kocha miśku. Na zawsze, nigdy o tobie
nie zapomnę obiecuję. Głośno westchnęłam po czym skierowałam się do wielkiego
białego gabinetu, doktora Nelsona. Żegnaj kochanie!
Cause everything starts for
something Bo wszystko zaczyna się od
czegoś
But something would be nothing Ale ‘coś’ byłoby
niczym
Nothing if your heart didn’t
dream, with me Niczym jeśli wasze
serca nie marzyłyby wraz ze mną
Where would I be? Gdzie bym
się teraz znajdował
If you didn’t believe Jeśli byście nie uwierzyli
Believe… Uwierzyli…
I znów te cholerne łzy. We mnie nikt nigdy nie pokładał
nadziei. Nikt nigdy we mnie nie wierzył. Byłam tylko karą za złe sprawowanie.
Tak tłumaczyli to sobie moi rodzice. Ciężko żyć ze świadomością niechcianego
dziecka, zwłaszcza gdy twoi opiekunowie przypominają ci o tym na każdym kroku.
Nawet nie próbowali ukryć odrazy jaką do mnie żywili. Najgorsze było to że
winiłam za to siebie, chociaż nie miałam na to najmniejszego wpływu. Dopiero
przy pomocy babci zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi. Po prostu chcieli mnie
wykończyć. Wykończyć swoją jedyną córkę. Córka to nie właściwe określenie
powinnam raczej użyć słowa wybryk natury.
Tak zdecydowanie nazwaliby mnie rodzice.
I jak tu wierzyć w siebie? Jak tu wierzyć w lepsze jutro? Gdy
jesteś na straconej pozycji, nie myślisz już o tym by wzbić się w górę, odbić
się od dna. Jednak świadomość ciążącej na tobie obietnicy daje ci wygrać z
przeciwnościami losu. I wtedy może nawet jest szansa aby chmury zastąpiło
słońce?
*
Przeciskam się między tłumami rozemocjonowanych fanek. Gdyby
rozdawali za darmo jedzenie tez bym się napaliła, ale koncert jakiś pięciu
chłopczyków? Błagam. Wyglądają jakby co najmniej mogłyby, im zaraz wskoczyć do
łóżka. A tego jak sądzę się nie doczekają. Lekceważąc je wszystkie śpiewałam
sobie na głos piosenki Lifehouse. Patrzyły się na mnie jak na skończoną
idiotkę. Ale jakoś nie za bardzo mi to przeszkadzało, ponieważ ta etykietka
została już do mnie przypięta bardzo, bardzo dawno.
*
Totalnie znudzona play listą, którą zdążyłam przesłuchać już
2 razy oparłam się o barierki stojące tuż przede mną. Zamknęłam sobie oczy
marząc o kubku kawy i pączusiu z różaną konfiturą. Gdy nagle poczułam, że lecę.
Myślałam że to jakieś cholerne halucynacje. Nic bardziej mylnego. Już po chwili
z wielką gracją przywaliłam twarzą w metalową barierkę. Chore psychicznie fanki
natychmiastowo ruszyły swoje dupy odziane w króciutkie sukieneczki zapewne
warte fortunę. Ja natomiast przewróciłam się na plecy, po czym zaśmiałam się
naprawdę głośno. Przelotem zobaczyłam jeszcze tych pięciu wymoczków, którzy
najwyraźniej nie wiedzieli co robić. Śpiewać dalej, wlepiać we mnie gały czy
może śmiać się razem ze mną? Fascynujące, że w ogóle to zauważali. Chociaż w
sumie co się im dziwić przecież to jakaś totalna rozróba. Mój a jakże intrygujący
wewnętrzny monolog, przerwał mi jeden z goryli.
-Nic ci nie jest?- zapytał dość miłym tonem.
-Jak na razie jeszcze żyję. Lecz jeśli zaraz nie założę
słuchawek cos czuję że długo nie pociągnę. Jeden z moich narządów zmysłów już
zaczął szwankować- uśmiechnęłam się do niego uprzejmie wskazując palcem na
uszy.
-Szczerze się przyznam, że też zbyt długo nie wytrzymuję
krzyków tych nadzianych panienek, nikomu nic nie ujmując- spojrzał na mnie
znacząco- Ale w końcu stopery po coś zostały wynalezione.- zaśmiał się ukazując
zęby.
-Jak dla mnie gorsze są piski tych lalusi, którzy teraz
zapewne są zamęczani przez jedną z tych silikonowych laleczek- grymas na moich
ustach mówił sam za siebie.
-Mam pytanie co ty tu robisz dziewczyno i to w Diamond
circle, jeśli ich nie lubisz?- uniósł jedną brew najwyraźniej czekając na
odpowiedź.
-Koleżanka musiała przyjść z siostrą i poprosiła mnie o
pomoc więc przybyłam. Przynajmniej mam okazję pooglądać sobie plasticzki . Przy
nich jakoś odzyskuję poczucie wartości- w słowo wszedł mi jakiś barczysty
koleś.
-Brad chodź tutaj!
-Jasne- odkrzyknął- Bardzo miło się rozmawiało, ale jak sama
widzisz muszę już iść. Ale wiem co mogę dla ciebie zrobić.
-Hmm?- mruknęłam wyczekująco.
-Wpuszczę ciebie i twoją przyjaciółkę na strefę
niedozwoloną. Przynajmniej sobie posiedzicie.- uśmiechnął się szeroko.
-Dzięki jest pan wielki- powiedziałam przybijając mu
żółwika.
-Mam pewność że nie zgwałcisz tych pięciu ja ty ich nazwałaś
„wymoczków”?- teraz to sobie chyba już zaczynał żartować.
-Oczywiście, nawet by nam to do głowy nie przyszło.
I takim oto sposobem ubiłam świetny interes.
*
Co czujesz stojąc na scenie będąc One Less Lonely Girl? Ja
się czuje dość zażenowana zwłaszcza, ze nie ogarniam co ma to na celu.
-No, a więc jaka jest wasza ulubiona piosenka?- zapytał
niski blondynek nieustannie się szczerzący.
-Free fallin John’a Meyer’a, Smells like spirit Nirvany o i
jeszcze Castle of Glass Linkin Park’a- odpowiedziałam machinalnie nawet się nie
zastanawiając. Nie wiem czemu wszyscy zaczęli się we mnie wpatrywać.- No co
powiedziałam coś nie tak?
-Bo wiesz… chodziło o piosenkę w naszym wykonaniu!-
powiedział Harry przenikając mnie wzrokiem.
-Ahh…Jasne- kiwnęłam głową udając że wiem o co im chodzi-
Annie czego najbardziej lubimy słuchać?- szturchnęłam ją w ramię. Ta tylko
ospale wpatrywała się w publiczność nie siląc się nawet na odpowiedź. Jak
zwykle wszystko na mojej głowie. Zmusiłam mózg do pracy na szybszych obrotach i
już po chwili mnie oświeciło. –What is beautiful jest cudowne-wykrzyknęłam z
miną geniusza skazując nas na wieczne potępienie wśród fanek zespołu.
*
I zgodnym chórem wypowiedzieliśmy a właściwie wyśpiewaliśmy
słowa ,,And let me Kiss you’’. Tylko sytuacja którą zobaczyłam wcale nie była
taka cukierkowa i słodka jaką sobie pewnie wyobrażaliście.
Fajny rozdział, świetnie jest czytać to samo tylko z innej perspektywy - lubię takie klimaty, a rzadko kiedy na blogach autorkom chce się dwa razy opisywać daną sytuację, nawet jeśli są dwie. Super, że dodałyście zdjęcia i animacje - uatrakcyjniło to ten tekst, poza tym mam słabość do takich pierdołów :D Momentami gubiłam się w tych krótszych akapitach, ale po jakimś czasie zorientowałam się, że muszę sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego rozdziału :D
OdpowiedzUsuńŻyczę duuuuuużo weny - prezent bardzo się udał! ;)
@zuzagangstyles
świetnie piszesz :) czekam na nn:D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńjeeeeeej, świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńChciałabym już nowy rozdział *-*