Karolina: No, a więc po długiej przerwie powracamy z rozdziałem pisanym z perspektywy Zayna ( napisany przez Monikę). Mam nadzieje, że jeszcze ktoś tutaj z nami jest :) Bloga oficjalnie odwieszamy!Co do następnego rozdziału to powinien pojawić się 14 lipca, ponieważ niestety obie wyjeżdżamy i dopiero wtedy będzie taka możliwość. Chyba, że uda mi się załatwić, aby dodała go moja koleżanka, ale nic nie obiecuję :)
Teraz życzę wam (mam nadzieję) miłych wrażeń <3
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zayn
-Do cholery!- wrzasnąłem chwytając kurtkę i wybiegając z mieszkania. Jak to się kurwa mogło stać? Łzy cisnęły mi się do oczu, ale zważając tylko na to jak rozpoznawalny jestem powstrzymywałem się od ukazania mojej słabości całemu światu. Supeł, który zawiązał się w moim gardle rósł z każdą sekundą. Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Nigdy. Ze wszystkich odgłosów miasta, nie słyszałem nic- w mojej głowie pulsowała tylko jedna myśl- Boże, Allahu, Jezusie czy w kogo wierzy Annie, ratujcie ją. Nie mogę jej stracić, nie kiedy to wszystko działo się z mojej winy. Są tylko dwa wyjścia: Pierwsze- Jeśli umrze i ja umrę bo nie wyobrażam sobie życia bez niej. Drugie- Z Annie będzie wszystko dobrze, ale znienawidzi mnie po tym co zrobiłem i będę mógł umrzeć. Poleciałem szybko do czarnego samochodu Nialla, który oczywiście kluczyki trzymał w mojej kurtce (dodam na marginesie, że naprawdę nie powinien tego robić ponieważ choć w moim ubiorze jest naprawdę dużo kieszeni, jestem nieodpowiedzialny). Wcisnąłem przycisk automatycznego otwierania drzwi i wpadłem do samochodu odpalając silnik. Teraz również mam kilka wyjść, z czego tylko jedną kończy się moją śmiercią. Wyjście a) Policja złapie mnie i pójdę do więzienia za prowadzenie auta bez prawa jazdy b) W związku z tym, iż nie mam prawa jazdy rozbiję się na pobliskim drzewie c) Dojadę szczęśliwie na miejsce, a później będą już wyjścia Pierwsze lub Drugie, które widnieją na górze. Cholera. Dlaczego mój mózg widzi tylko czarne scenariusze? Wahając się jeszcze sekundę nacisnąłem pedał gazu i gwałtownie włączyłem się do ruchu drogowego. Nic oprócz pustki nie widniało w mojej głowie. Jedyną zasadą ruchu drogowego, którą zapamiętałem było zatrzymanie się na czerwonym świetle. Cholera, mogłem zrobić to pieprzone prawo jazdy gdy był na to czas. Westchnąłem głęboko uderzając dłońmi o kierownicę. Nie mam szans na dojechanie do szpitala w jednym kawałku. Przeczesałem włosy ręką i skręciłem w jedną z bocznych uliczek. Nigdy więcej nie chcę być w takim strasie, to co przeżywałem teraz było stokroć gorsze niż trema przed castingiem do X-factor. Chciałem choć na kilka minut wyrzucić Anastazję z głowy by być przytomnym na drodze, lecz jej martwe ciało cały czas nawiedzało moje myśli. -Jedź szybciej Malik.-wycedziłem przez zęby co raz mocniej naciskając gaz. Po policzku ni stąd ni z owąd spłynęła jedna łza bezsilności, jedna jedyna, której pozwoliłem ujrzeć światło dzienne.-Jeśli już jesteś po drugiej stronię to kurwa obiecuję, że kiedy umrę znajdę Cię w niebie i tam zabije jeszcze raz.-załkałem tracąc resztki zimnej krwi.
*
Jednak Bóg jest Directionerem ponieważ pozwolił mi dojechać do szpitala w jednym kawałku nie zauważonego przez Policję lub co gorsza największą zmorę w moim życiu- paparazzich.
Odetchnąłem z ulgą zamykając drzwi do Range Rovera i pędem rzuciłem się do głównych drzwi szpitala. Musiałem uspokoić dudniące we mnie emocje lub już szykować portfel by żaden z pracowników szpitala nie pokusił się do zdania gazetom sprawozdania z mojego pobytu tutaj.
Obudźcie mnie kiedy to wszystko się skończy. Pewny siebie wkroczyłem do holu udając się wprost do recepcji. Mieszanka Kreoliny i Izolu zaatakowała moje nozdrza gdy z przyklejonym stoickim spokojem podszedłem do kobiety zasiadającej za dużą, biało-srebrną ladą informacji.
-Dzień dobry, nazywam się Zayn Malik.- powiedziałem niezbyt miło przerywając jej jakże ważną pogadankę przez telefon-Moja um… przyjaciółka miała wypadek samochodowy. Chciałabym się dowiedzieć w której Sali mógłbym um… ją odwiedzić. Jej imię to Anastazja Davis.
-Nie widzisz, że rozmawiam.- spojrzała na mnie zimno-niebieskimi oczami wprost ciskając we mnie piorunami.
-Nie widzi pani, że jestem zdruzgotany ponieważ moja dziewczyna miała wypadek i ledwo co dojechałem tutaj unikając swojej własnej śmierci? Nie bo po cholerę ma szanowana pani wziąć to pod uwagę.- burknąłem pod nosem odwzajemniając wszystko czym obdarowała mnie pracownic szpitala, o nie to już koniec z miłym Malikiem- Mam nadzieję, że nie chcę się pani narazić na zwolnienie gdyż niejaki członek One Direction będzie taki miły i sprzeda całą historię brukowcom na całym świecie.- prychnąłem patrząc jak szczęka żmii opada z hukiem na podłogę.- Także przyjmując fakt, iż zależy pani na pracy ładnie poproszę o numer pokoju Anastazji Davis.- powiedziałem beznamiętnie kręcąc kółka na blacie stanowiska pracy recepcjonistki. Kobieta poprawiła czarną garsonkę, która jak na moje oko była troszkę przymała.
-Ach, tak… Panna Davis.- powiedziała pod nosem unikając pary pewnych brązowych oczu, które gdyby mogły zabijać urządziłby efektowną rewolucję.-Już wiem! Trafiła tu dziś w nocy od razu na OIOM, pokój 356 na czwartym piętrze.- odpowiedziała posyłając mi spojrzenie pewne pogardy.- Nie ma za co.- wysyczała gdy pędem rzuciłem się w stronę schodów. Biegłem pokonując kolejne stopnie powoli tracąc dech. W mojej głowie niczym trucizna rozbrzmiewało ostatnie zdanie wypowiedziane przez kobietę ‘’Od razu trafiła na OIOM’’. Łzy krążyły niczym zabójcy po moich policzkach, chcąc jakby sprawić, iż rozpłynę się i zniknę nie czując nigdy więcej bólu. Gdy wreszcie znalazłem się na czwartym piętrze moje nogi odmówiłmy posłuszeństwa. Zatrzymałem się i nie mogłem lub nie chciałem się ruszyć. To co czekało mnie za drzwiami pokoju 356 było jak spełniający się koszmar. Nie mogłem tam wejść, nie chciałem widzieć jej w stanie w jakim możliwe, że się znajduje. Cała krew odpłynęła z mojej twarzy powodując, iż moja twarz przypominała biały kolor szpitalnych ścian. Nie wiedziałem co robić. W głowie wirowały mi wszystkie możliwe opcje. Z jednej strony tak pragnąłem dowiedzieć się co z nią jak pobiegnie teraz jej droga, lecz z drugiej tak panicznie bałem się zobaczyć skutków wypadku na jej twarzy na której zabraknie subtelnych rumieńców. Bałem się zobaczyć jej zamkniętych lazurowych oczu, jej bezwiednego ciała spowitego perłową bielą. Bałem się, a jednak serce chciało ujrzeć ją i upewnić się czy wszystko będzie dobrze, bo musiało być. Stałem tam jak kołek przyglądając się czerwonej strzałce sygnalizującej drogę do pokojów 350-356.
-Przepraszam, czy Pan może do Anastazji Davis?- usłyszałem nieśmiały, drżący głos. Odwróciłem się czując małą rękę na moim ramieniu, ku mojemu zdziwieniu stała za mną niewysoka platynowa blondynka z jednym pasemkiem niebieskich włosów, które wydostało się spod luźno związanego koka. Dziewczyna miała brązowe oczy i drobne pudrowe wargi.
Wyglądała może na dziewiętnaście, osiemnaście lat więc co robiła w kitlu pielęgniarki pytając się mnie o powód moich odwiedzin?
-Em… Właściwie to tak.- odpowiedziałem zaszokowany drżeniem własnego głosu.
-Kiedy tak na nią dziś patrzyłam myślałam, że biedaczka nikogo nie ma. Jest naprawdę śliczna, choć trudno stwierdzić to pod maską stworzoną z siniaków i zadrapań.- blondynka posłała mi smutny uśmiech i kiwnęła głową w stronę pokoi.- Nazywam się Jasy i pracuję tutaj hym… ochotniczo, także jeśli czegoś będziesz potrzebował śmiało uderzaj do mnie ponieważ reszta pracujących tutaj młodych zdzir będzie próbowała wskoczyć Ci do łóżka, a jeszcze inne są tak zgorzkniałe, że szkoda gadać.- zaśmiała się po czym wyminęła mnie prowadząc w stronę pokoi. Moje serca zatrzymało się po czym zaczęło wywijać esy-floresy niczym szympans na haju. Może uda mi się zemdleć za nim tam wejdę. Razem z Jasy szliśmy w ciszy póki dziewczyna gestem dłoni nie wskazała na białe, przymknięte drzwi sali. Przełknąłem glę, która nie opuszczała mojego gardła. Byłem sam jak palec nie miałem w tej chwili żadnego oparcia, które tak bardzo było mi potrzebne. Jeden malusi krok i znalazłem się w pomieszczeniu, bez blond pielęgniarki-ochotniczki. Naprzeciwko mnie widniało uchylone okno, dzięki któremu świeże powietrze dostało się do moich nozdrzy, ocucając mnie tak bym kompletnie świadomy spojrzał w lewo, na szpitalne łóżko. Powoli, lustrowałem kruche ciało dziewczyny począwszy od nóg, które zostały okryte cienką, białą kołdrą skończywszy na twarzy. Podszedłem bliżej łóżka i opadłem delikatnie na krzesełko tuż obok dziewczyny. Schowałem twarz w dłonie i oparłem ja na kolanach, odcinając się od świata. Jedyną oznaką tego, że jeszcze żyłem były świdrujące odgłosy maszyny, która doglądała pracę serca Anastazji. Miałem ochotę paść na kolana i rozpłakać się jak mały chłopczyk, niczym nie przejmujący się dzieciak. Ale ja już dawno zapomniałem czym było normalne życie bez jakichkolwiek zamartwień o to co zdarzy się za pięć minut. Po raz kolejny odetchnąłem głęboko, zaczynając dławić się powietrzem. Twarz Anastazji zdobiły zielono-fioletowe siniaki, gdzieniegdzie zmieniając barwę na żółtą. Jej usta pokryte były czerwonymi cięciami, tak samo jak policzki i łuki brwiowe. Ciało brunetki podłączone do najróżniejszych wytworów medycyny przerażało mnie. Nie miałem pojęcia jak poradzę sobie z tym widokiem jeśli ona… jeśli jej zabraknie. Jedynym marzeniem, które miałem było zobaczyć na jej twarzy uśmiech, ujrzeć rumieniące się policzki, poczuć ją w swoich ramionach. Otarłem łzy i delikatnie chwyciłem bladą dłoń dziewczyny.
-Cześć skarbie.-szepnąłem muskając ustami jej zimną skórę. Z każdą kolejną sekundą załamywałem się uświadamiając sobie moją bezsilność w tej sytuacji. Nie mogłem zrobić nic, przerażało mnie to. Strach i rozpacz wypełniały mnie całego. Co jeśli ona naprawdę się nie obudzi? Jeśli zostanie już taka na zawsze i po prostu trzeba będzie odłączyć ją od tych maszyn, które pomagają jej we wszystkich życiowych procesach? Co mogłem zrobić prócz modelarnia się i powtarzanie w kółko jak mocnym uczuciem ją darzę.- Kocham Cię Annie, nie możesz nasz wszystkich teraz zostawić, okej? Będziesz tutaj z nami, a kiedy wyzdrowiejesz zabierzemy całą naszą siódemkę i wyjedziemy na wakacje. Zostań ze mną.- mówiłem cichutko bojąc się swojego własnego głosu, jego drżenia. Wstając z krzesełka pochyliłem się nad jej czołem i złożyłem na nim wiązankę subtelnych pocałunków. Ciągle wpatrując się w jej miarowo ruszającą się klatkę piersiową wycofałem się z pokoju i ruszyłem w stronę schodów nie zatrzymując łez, po raz pierwszy od początków kariery pozwoliłem im wolno opadać wzdłuż mojej twarzy. Kropelki spadały, a te które znikały zastępowały nowe i tak w kółko. Wezwałem windę i wpatrując się w migającą strzałkę czekałem, czekałem na tak wiele w tym momencie mojego życia, ale przede wszystkim czekałem na lepsze jutro. Na ujrzenie roześmianych lazurowych tęczówek Annie. Wpakowałem swój tyłek do windy i odetchnąłem głęboko, wyciągnąłem z kieszeni kurtki telefon i wybrałem numer do Paula. Jak zawsze nie odbierał, bo jakżeby inaczej? Pan wiecznie zalatany. Przeczesałem czarne włosy ręką i bezskutecznie próbowałem się uspokoić, nie miałem pojęcia jak zareaguje Paul na przerwie w dopiero co rozpoczętej trasie. W tym momencie nie wyobrażałem sobie dalszego kontynuowania Take Me Home Tour, to niemiałoby najmniejszego sensu, śpiewanie i pokazywanie się na siłę. Wyszedłem z windy szybkim krokiem i podszedłem do automatu z kawą. Wrzuciłem kilka monet do specjalnego otworka i czekałem aż mój kofeinowy napój będzie gotowy. Dzierżąc w dłoni wręcz parzący moją skórę kubek wyszedłem ze szpitala i przystanąłem na schodach zapalając papierosa. Kofeina i nikotyna- idealne połączenie. Czy zadziwi Was zdanie, że miałem ochotę wypić tle alkoholu, że przez tydzień nie mógłbym się pozbierać? Nie? Mnie w sumie też, od kiedy zostałem pełnoletni, a nawet trochę wcześniej problemy rozwiązywałem od sięgnięcia po butelkę procentów, lecz teraz tego nie zrobię, nie kiedy Anastazja potrzebuje mnie przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nie mogłem pozwolić sobie na odejście, nie w tym momencie. Ja Zayn Malik wezmę odpowiedzialność za to co się stało i nie pozwolę sobie odejść. Nie pozwolę jej odejść.